Fotorelacja z Parku Dinozaurów w Kołacinku
Wyszło słońce!!! Nie, nie na długo oczywiście. No skąd. Ale na tyle, żeby podjąć decyzję o wycieczce do pobliskiego parku dinozaurów!! To już chyba taka świecka tradycja się zrobi, że gdziekolwiek nie pojedziemy tam będą parki dinozaurów. Byliśmy w Dębkach, to diny były w Łebie. Jesteśmy u Babci, to diny są w Kołacinku. Tak „szlakiem Dino-parków” się przemieszczamy. I jak się okazuje, wszędzie jest cudownie.
Kołacinek wita pięknym wejściem i tablicą informacyjną, na której wszystko jasno i wyraźnie stoi i o nic nie trzeba pytać w kasie.
Do samego już zwiedzania prowadzi kapitalnie wymyślony tunel z dziesiątkami lampek migająco-świecących. Marta uwielbia tunele, więc zachwytom nie było końca... I jak w każdym tego typu parku, wszystkiego pilnuje szef Din (chciało by się rzec Don) Brontozaur...
... pewnie dlatego, że jest najwyższym facetem wśród dinozaurów, a ten, w Kołacinku, okazał się na dodatek facetem z jajami!!!
Od jednego Dina do kolejnego prowadzą urocze alejki, a niektóre z okazów wystawione są tak blisko, że można się z nimi zaprzyjaźnić. Nasz „Tlicelaptops” zaglądał nam nawet w aparat.
I tak się wpatrywał, że zaraz potem aparat nam padł i trzeba było przesiąść się na telefon. Ale cóż, nawet wśród prehistorycznych gadów technika czasami zawodzi.
Oprócz samych zwierząt, na zwiedzających czekają bardzo ciekawie pomyślane atrakcje. Ot takie dwie chatki obok siebie ustawili.
Na jednej napisali, że tu mieszka „Dzied maroz”, a na drugiej, że “Święty Mikołaj”. I teraz myśl człowieku, dlaczego nie „Dziadek mróz”, albo nie „Santa”??? Gorącą dyskusję przerwał eksponacik ...
... który dał początek rozważaniom syn-mama-synowa-Marta:
- „Ale to roztrząsa mamo, czy rozrzuca?”
- „Eee, tak rozdziela chyba i za tym się idzie”
- „No co wy, jak takie kółko jest to najpierw podbiera, a potem rozrzuca”
- „Mamuś, mamuś, to kółko się kleci przecież”!!!
I kto miał rację??? I jak już spór został rozstrzygnięty, że to przecież się „klęci” nasze dziecko czujnym okiem wypatrzyło tajemne przejście i ...
... znaleźliśmy się w krainie baśni.
Jak się później okazało, za wstęp do tej krainy należało zapłacić kolejne sześć. Ale widocznie mają jakieś czujki zainstalowane, bo zaraz za Kajem i Gerdą zaczął padać deszcz i w podskokach uciekliśmy stamtąd.
Drogowskazy skierowały nas nad jezioro, w którym pływały sobie takie wielkie ryby. Prawdziwe, nie sztuczne. Ale nie były bezpieczne, o nie. Na pobliskim drzewie bowiem swój punkt obserwacyjny miał jeden z mieszkańców parku.
Wyglądał przerażająco i nader prawdziwie, więc długo sobie z nim nie pogadaliśmy.
Przechodząc na drugi brzeg jeziora mijaliśmy Małą Niagarę ...
... by potem, śladami Dinów ...
... dojść do bawiącej się przy brzegu rodzinki kolczastych jakichś. Gdzieś się chyba spieszyli, bo nie chcieli zbyt długo z nami gawędzić.
W jeziorku bawiły się gigantyczne ważki ...
... na które zdecydowanie miął ochotę jakiś skrzydlaty co to się na wyspie rozbił ze swoim gniazdem. Z daleka wyglądał tak, jakby zaraz miał się wzbić w powietrze i odfrunąć w bliżej nieznanym kierunku.
Ale nie wszyscy byli tak towarzyscy jak Triceratops. Taki z czerwonym grzebieniem schował się za drzewo i tak sobie tam stał. Nie wiem, nie spytaliśmy czy na coś czeka.
I tak chodząc sobie alejką w górę i w dół naszym oczom ukazał się cudnej urody pałacyk.
W stanie opłakanym, ale puszczając wodze wyobraźni, można zobaczyć jak pięknie musiał wyglądać w czasach swojej świetności. Urocze.
A jak ktoś się zmęczył troszkę, to można sobie odpocząć w cichym zakątku nad samą wodą. Przepięknie to pomyślane.
Na końcu trasy czeka Muzeum, a tam niespodzianka!!! Eksponat, który zgodnie z tabliczką informacyjną można dotknąć i nawet polizać!!
Nie dało się oczywiście tego nie zrobić. Ale nie było to za dobre. Niby sól, ale jakaś taka gorzka.
A dalej to, co jest absolutną zaletą tego miejsca, czego nie ma np. w Łebie: miejsce, gdzie dzieciaki mogą ciut więcej się dowiedzieć, co robią archeolodzy dzięki którym wiemy jak np. wyglądały dinozaury, bo je odkopali.
Każdy dzieciaczek dostaje do ręki łopatkę i siteczko, i na wcześniej przygotowanych polach, wykopują sobie kości, złoto czy skamieniałości. Kapitalna sprawa. Te dzieci aż piszczały „Kość, kość, o jena znalazłem kość”. Frajda, że hej!!!
Pomost nad jeziorem sugerował, że nie dość że możemy coś wykopać, to jeszcze może uda nam się coś wyłowić?? Kto wie. Ale nie. Okazało się, że z tego pomostu można obserwować wynurzającego się stwora, który nie dość, że wygląda jak żywy, to jeszcze wydaje tak niesamowite dźwięki, że naprawdę można się przestraszyć.
Zrobione jest to rewelacyjnie i okazało się przebojem całej wyprawy. Marta, po kilku wynurzeniach potwora, stwierdziła, że jego właśnie będzie czcić i spędziła tam wiele, wiele minut w podziwie i skupieniu!!!
I już naprawdę na samym końcu zwiedzania weszliśmy do jaskini, gdzie wykluwają się małe diny. Wprawdzie, jak słusznie zauważyła Marta „blakuje mamy”, ale i tak młode sobie jakoś poradziły i z tej skorupki powychodziły.
Atrakcję zupełnie innego rodzaju stanowi kolejka ...
... a w szczególności jej obsługa. Otóż przed samym rozpoczęciem podróży, pani motorniczy podniosła alarm, że zginęła „blokadka” i jak jej „nie znajdziemy, to nie pojedziemy”. Szczególną uwagę zwraca forma „my”. Rodzice dzieci siedzących w kolejce, którzy najpierw zostali dosyć stanowczo wyproszeni za płotek, zintegrowani włączeniem ich w poszukiwania, silnie wytężali wzrok w poszukiwaniu tajemniczej „blokadki”. W końcu pan w niebieskiej podkoszulce krzyknął „Tam!! Tam jest!!!”. Uff, można ruszać.
Po dwóch czy trzech okrążeniach, pani motorniczy zwraca się do pana w niebieskiej (widocznie zdobył jej zaufanie odnajdując „blokadkę”). „Może pan przejść już do mnie tutaj? Musimy zatrzymać kolejkę”…… Ja nie zrozumiałam. Proszę??!! Jak to „Musimy zatrzymać kolejkę”? „Pan złapie tak i trzyma, a ja z przodu” – padły dalsze instrukcje. I rzeczywiście… siłą własnych rąk zatrzymali pociąg!!
No uśmiałam się co nie miara, ale z pewnością własnego dziecka do takiej kolejki bym nie wsadziła!!
Także podsumowując: miejsce przepiękne, bardzo aktywne jeśli chodzi o dzieci i to w różnym wieku, od maluchów po szkolne. Nie jest to tylko zwiedzanie typu „o, tutaj taki, a tam inny”. Dużo zabaw wszelakiego rodzaju, bo i tradycyjny plac zabaw jest, jest też rozrywka interaktywna. Można napić się kawki i coś zjeść w punkcie oznaczonym jako „Gastronomia”. Jest w sumie wszystko czego potrzeba do udanie spędzonego dnia na świeżym powietrzu!!!
Dołożyliśmy wszelkich starań aby powyższe informacje były zgodne ze stanem faktycznym. Mimo to powyższe informacje i prezentowane dane mogą ulec zmianie, mogą być nieaktualne bądź niekompletne. Nie odpowiadamy za jakiekolwiek skutki wynikające z wykorzystania zawartych tu informacji. Przed wizytą w jakimkolwiek parku rozrywki należy sprawdzić aktualne informacje na oficjalnej stronie internetowej danego parku bądź skontaktować się z nim bezpośrednio.